piątek, 27 lutego 2015

niespodzianka

Właśnie przed chwilką Jaśko zaczął raczkować ;)
Prędzej ślizgał się po podłodze jak ślimak, a może bardziej pływał jak żabka hehe, a dzisiaj ja robiłam śniadanie a John "przyraczkował" z pokoju do kuchni.
Wiem, że pierwsze próby miał wczoraj u prababci na dywanie. Mama mówi, że u babci wszystkie dzieci uczą się chodzić, to jest magia wsi, dzieciaki chcą za kurkami, pieskami ;)
Nie mogę doczekać się lata, jak Jaś będzie śmigał po kurzonkach bo tego masa na podwórku hehe
;)

na z zdjęciu z Bab


Jaś skończył 10 mcy ;)

Jak fajnie jechałam sama autem, przełamałam strach, pojechałam z Jaśkiem do babci, jaśkowej prababci ;) Dzień prędzej zrobiłam sobie próbę sama i pojechałam do starego lasu niedaleko, o 9 rano słuchałam łabędziego śpiewu... powróciłam do domu, do Matki Natury ;)

Jasiu skonczył 10 mcy..
To, ze czas szybko mija pisze prawie co miesiąc, ale warto to powtarzać, żeby nie zapominać, że to co dobre i to co złe kiedyś się skończy. Aby żyć szczęśliwie, trzeba przeżywać teraźniejszość właśnie w tym miejscu, nie gdzieś indziej. Bo nigdy nie wiadomo co czyha za rogiem, co się wydarzy, co los nam ziści. A jak wiadomo nie na wszystko mamy wpływ... A na co my tak na prawdę mamy wpływ... Na to czy jesteśmy szczęśliwi, czy nie w danym momencie.
Jazda samochodem uczy życia tu i teraz, nie można rozmyślać o niebieskich migdałach bo można pocałować się z drzewem albo wyrządzić wielką krzywdę komuś innemu. Jazda autem to medytacja, pełna uwaga, wyostrzenie zmysłów... hm.. może polubię jazdę samochodem, muszę się z nim bardziej zaprzyjaźnić. Prędzej bałam się prowadzić auto, bo jest ono po moim tacie. Jest jak pamiątka, której za bardzo nie można popsuć, bo osoba do której należała bardzo o nią dbała, była jego miłością. Strach przed jej zepsuciem był koszmarny. Dosłownie śniły mi się koszmary, w których ulegam wypadkowi właśnie tym autem...Niedawno we śnie zapytałam się taty, czy mogę jeździć, czy da mi prowadzić. I pozwolił mi, we śnie jechałam z nim do ciotki na wieś. ;) Dlatego postanowiłam przełamać strach.. tata by chciał, żebym była dobrym kierowcą, a żeby to się stało muszę ćwiczyć.

A Johny ma ciężki kuperek i raczej chodzić szybko nie będzie. Ale już sam się podnosi w łóżeczku, czy przy tapczanie,krześle, dlatego ciągle trzeba być przy nim. Rosną mu ząbki, już jeden ma, teraz wychodzi u góry, przez co w nocy płacze. Najlepszą zabawa jest zabawa w akuku. Jasiu jest w łóżeczku, a mama się chowa za ścianę i A-ku-ku! hehe wtedy wariuje na całego ;D
Nic nie zastąpi śmiechu dziecka. to jest najlepsze lekarstwo na wszystko ;)

piątek, 20 lutego 2015

nie, nie, nie.. mówię nie

Czy wraz z urodzeniem jaśka moje "życie" się skończyło?
Czy będę mogła robic to o czym marzę, spełniać się, rozwijać, pasjonować czymś?
Czy bedę mogła pracować w miejscu, gdzie nie będę się męczyć?
Czy będę zarabiać pieniądze, które wystarczą nam na godziwe życie?
Czy bedę mogła podróżować, uczyć się?

Czy będę do końca życia, mieszkać na 48m2 z mamą i synkiem, pracować za 1500zł , marudzić, zastanawiać się nad losem, siedzieć przed tv i marzyć...

Nie!!!!!

Moje życie wraz z narodzeniem Jasia właśnie się zaczęło!
Dla niego mam być szczęśliwa, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko!
Mam robić to o czym marzę, zmierzać do celów, rozwijać się!
Mam znaleźć pracę w której będę się spełniać!
Mam zarabiać tyle pieniędzy aby starczyło nam na wszystko i jeszcze zostało na kiedyś!
Mam zwiedzać różne miejsca, pokazywać je Jasiowi, bo podróże uczą życia!

Mam wiedzieć czego chce i to robić, bez względu na to, czego chcą inni i co myślą inni!

Chcę dla mojego Jaśka być szczęśliwa, chce mu pokazać, że warto zmierzać do celu, że warto mieć cel i się realizować, by nie być kiedyś zgorzkniałym zgredem , chce mu pokazać że każdy zasługuje na to co ma i że można osiągnąć  wszystko, jeśli się bardzo tego chce!

piątek, 13 lutego 2015

jest ząbek

Ząbkowanie rozpoczęte. Troszkę minęło czasu zanim pierwszy sie przebił, tygodnie marudzenia, nocnych pobudek, płaczu ale sie w końcu udało i jest trochę lżej. czekamy na następne.
Ostatnio mielismy kryzys, za dużo stresu, zmęczenia, nerwowo nie wyrabiałam. Jasiu dał w kość w dzień i w nocy. Może niedobór magnezu i wit D dał się we znaki, może okres, a może pogoda. Może to wszsytko razem wzięte.


Gdy człowiek się gniewa to pioruny uderzają o jego głowę, rozwaliłby wszystko,  czasami człowiek traci siebie na chwile, boi się co będzie później. Ile cierpliwości trzeba mieć by wychować bez skazy młodego człowieka. Bo przyjdzie taki na świat, i ułozone życie przewraca się do góry nogami, że człowiek dopiero się dowiaduje co to demony i człowiek zaczyna walczyć, ze sobą, ze swoimi emocjami, słabościami... wychowując młodego człowieka, człowiek zaczyna stawać się człowiekiem i rozumieć innych ludzi.
Wychowując małego czlowieka, człowiek zaczyna swoje życie układać na nowo. Ego musi się schować. Choć czasami ego się buntuje i dobija się do nas... to wtedy właśnie pioruny uderzają w głowę....